środa, 1 października 2008

Wrocław -> Novi Sad = 50 h


karczma w Martin na Słowacji, gdzie nas dowiozło 2 Ślązaków...

... a do Banskiej Bystrzycy, trochę na piechotę, trochę autobusem...

... z Bystrzycy pociągiem do Zvolenia, bo SŁOWACJA JEST KRAJEM GDZIE NIE BIORĄ NA STOPA :[ Zato mają miłe Panie w kasach na PKP, które przyniosą wrzątek na zupkę chińską :)

Spędziliśmy nocleg w Zvoleniu w kwaterze załatwionej przez Pana słowackiego policjanta...
później nas zabrała do samej granicy przemiła kobitka farmaceutka, która wybrała 'skratke' przez las i doliny w asfalcie, bo dziury to mało powiedziane.
Granice słowacko-węgierską przekroczyliśmy z Węgrem, który mówił po angielsku (później długo długo nic, jeżeli chodzi o porozumienie się z kimkolwiek na Węgrzech).
Małżeństwo, które jechało na lotnisko pod Budapesztem naprawde bardzo chcialo nam pomóc, ale nie ich wina, ze na autostradzie nie mozna sie zatrzymywac...

... ale po 8 km wkońcu było widac wylotówke na Szeged :D ...
a potem nas zabrał człowiek z lodówką...
i kolejny (ostatni) węgier który mówił po angielsku, odradził stopa na autostradzie, zabrał do kantoru, na dworzec i kupił bilety do Szeged...
a w Szeged.... ku @#$#$%%^^^%$#@@!!@#$#***** !!! :[
w Szeged :] mieliśmy ogromną chęc spędzenia nocy na dworcu, bo było ciepło, czysto, daleko na wylotowke i najblizszy pociąg o 7 rano, a była 20:00 ... do 23:00 zdązyliśmy oglądnąc "Blade-a" na mp trzy czwórce i zjedliśmy zupkę chińską, zalaną przez cudem zdobyty wrzątek:

- Bar na dworcu -
- Hello, may I please hot water?
- ?
- water, hot water...
-?
- woda
-?
- woda, wasser, water... aqua?
- AAAQUA :D (i wyjmuje mi z lodówki butelke niegazowanej)
- no, hot aqua!
- ?
- not cold, hot, gorąca, topla voda (robie gesty typu ogrzanie sie :/ )
- ?
podchodzi jakis koles, tlumacze mu raz jeszcze... pyta sie mnie:
- aqua, zima?
- no zima, L A T O, S U M M E R,
- aaaa! i wtedy kobieta wstawiła czajnik :/

... no i miało byc tak pięknie, ale o 23 policjant wsadzil nas w taksowke i kazal wywiesc do hotelu :/, ten pierwszy hotel byl nieczynny, pomimo napisu "24 h", w drugim nie było miejsc, ale kobieta gadala po angielsku, wiec wytlumaczyla taksowkarzowi, by nas wywiozl na wylotowke.
O 24:00 znalezlismy sie na stacji benzynowej, skad nas zabrało na granicę dwóch wystraszonych Węgrów. Byli jeszcze bardziej wystraszeni, jak zatrzymał ich 3 samochodowy patrol policji i straży granicznej.... szybko pokazywali, ze to my chcemy przekroczyc granice, a nie oni :P
i na granice dowieźli nas panowie granicznicy (i w ich aucie zaginął mój zajebisty kubek termiczny, mam nadzieję, że go nie wyrzucili...)
Na granicy węgiersko-serbskiej przywitali nas "welcome tjuristi" :) i na kolejnej stacji czekaliśmy 3 godziny na wybawienie przez Polaków, którzy jechali do Ankary. Wysadzili nas na autostradzie przy Nowym Sadzie, no i jeszcze nam zostało jakieś 6 km do centrum o 4:00 nad ranem :]
na 4 km zlitowal sie pewien Pan, który jechał do pracy...
eh avanture... :)


P.S. Podziękowania dla mojego Kochania, który z całego możliwego marudzenia ograniczył się do słów "Nic nie powiem" :D



2 komentarze:

Anonimowy pisze...

oooo Bachu kakve avanture! prelepo! btw, gdzie jest granica węgiersko-polska? o_O hehe

basha pisze...

oł szjet :D oczywiście chodzi o węgiersko-serbską... już poprawiłam ;)